Kompendium - lektury i motywy - liceum/technikum

Dżuma
Albert Camus
streszczenie szczegółowe

W algierskim mieście Oran wybucha epidemia dżumy. Na dziewięć miesięcy miasto staje się areną walki o przetrwanie. Mieszkańcy Oranu nie spodziewali się niczego, a więc zaraza zaskoczyła ich kompletnie. Z niedowierzaniem obserwują pojawienie się szczurów masowo zdychających na ulicach. Zaniepokojenie wywołują setki szczurzych trupów wyrzucanych każdego ranka z fabryk i składów. Gdy pojawiają się przypadki zachorowań i śmierci ludzi, władze miasta i lekarze nie wierzą w możliwość epidemii. Najbardziej zaniepokojony jest dr Rieux. Niepokój powiększył się po konsultacjach z innymi lekarzami, którzy również zetknęli się z podobnymi przypadkami. Dr Castel, starszy kolega Rieux’a, pierwszy użył słowa „dżuma”. Teraz miejsce niepokoju zajął lęk. Na świecie było tyle dżum co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych. Trudno się więc dziwić mieszkańcom Oranu. Zaraza nie jest na miarę człowieka, więc powiada się sobie, że zaraza jest nierzeczywista, to zły sen, który minie. Ale nie mija, to ludzie mijają. Wreszcie udało się doktorowi Rieux zwołać w urzędzie miasta komisję sanitarną, która podjęła pierwsze kroki chroniące ludzi przed zakażeniem. Były one niewystarczające, bo przeważyły argumenty, by przede wszystkim nie wywoływać paniki. Gdy liczba zmarłych doszła do trzydziestu dziennie, ogłoszono wreszcie stan epidemii i zamknięto bramy miasta.

Odtąd dżuma stała się sprawą wszystkich mieszkańców. Nadal robili to, co do nich należało, wykonywali swe obowiązki, a wieczorem tłum wypełniał ulice, kina, kawiarnie. Najboleśniejszą konsekwencją zamknięcia bram miasta była nagła, niespodziewana rozłąka z najbliższymi, uczucie uwięzienia, wygnania, utraty wolności. Pogłębiły się te uczucia, gdy zabroniono korespondowania, bo listy też mogły przenosić infekcję. Przeciążenie linii telefonicznych spowodowało przerwanie połączeń międzymiastowych. Jedynym łącznikiem ze światem były telegramy, ograniczone do dziesięciu słów. Mieszkańcy Oranu stali się więźniami dżumy. Pozostała świadomość wygnania we własnym domu, tęsknota, jałowa pamięć. Trzeba było nauczyć się żyć z dnia na dzień. Nikt naprawdę nie zgodził się jeszcze na chorobę. Rozdrażnienie, irytację budziło ograniczanie praw i wolności. Ludzie nadal wychodzili na ulice, zasiadali na tarasach kawiarń. Pojawiły się jednak dalsze ograniczenia: kolejki przed sklepami, wywołane brakiem żywności, reglamentacja benzyny, coraz większa liczba bezrobotnych. Ludzie zaczęli dużo pić, alkoholu nie brakowało. Pojawiło się hasło: Alkohol zdrowiu sprzyja, zabija bakcyla. Mieszkańcy Oranu nadal nie zdają sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Próbują uciekać, buntują się przeciw zarządzeniom władz miasta, ale jednocześnie obojętnieją na jęki i skargi umierających. Tarrou notuje swe obserwacje o ogonkach, ustawiających się przed sklepami na godzinę przed ich otwarciem, o zatłoczonych tramwajach, bo stały się jedynym środkiem lokomocji, o wybuchach agresji, objawach złego humoru. Z drugiej strony codziennie około godziny 11 na ulice wylegają tłumy młodych mężczyzn i kobiet pragnących zażegnać dżumę pokazem swego zbytku, kipiących namiętnością życia. Jeśli epidemia się rozszerzy, swobodniejsze staną się również obyczaje. Ujrzymy mediolańskie saturnalia na skraju grobów – notuje Tarrou.

Stopniowo jednak miasto ogarnia przygnębienie. Nieliczni aktywni pracują w formacjach sanitarnych organizowanych przez Tarrou, gmachy publiczne zamienia się w szpitale. Na stadionach tworzy się obozy dla rodzin zmarłych, by ich w ten sposób poddać kwarantannie. Bardzo przygnębiający był los internowanych w tych obozach. Nic nie mieli tam do roboty, po prostu czekali. Siedzieli z opuszczonymi rękami i milczeli. Bali się, że zachorują i cierpieli na skutek oderwania od tego, co stanowiło ich życie. Czuli, że wszyscy o nich zapomnieli, gdy obok stadionu toczyło się życie, w którym oni nie uczestniczyli. Powracający z kwarantanny podpalali swe domy, by uchronić się przed zarazą. W mieście szalały więc pożary. Strażnicy strzelali do próbujących ucieczki. Wywołało to rozruchy, władze ogłosiły wobec tego stan oblężenia. Wprowadzono zaciemnienie od godz. 11. Największe sprzeciwy budzi izolacja chorych. Rodziny nie chcą rozstawać się z nimi, wiedząc, że prawdopodobnie nigdy już nie wrócą. Zmieniają się zwyczaje związane z ceremonią pogrzebów. Początkowo zachowywano zwyczajowy obrzęd z udziałem rodziny, choć skrócono go do minimum. Z czasem uproszczono formalności i zniesiono uroczyste pogrzeby. Rodziny w nich nie uczestniczyły, bo odbywały kwarantannę. Zmarłych grzebano we wspólnych grobach, bez trumien, zwłoki posypywano niegaszonym wapnem. Gdy brakło miejsca na cmentarzu, zaczęto palić zwłoki w krematorium. Sytuacja w zadżumionym mieście ujawnia złe strony ludzkich charakterów – okradane są domy opuszczone przez chorych, organizują się uzbrojone bandy.

Ciągły stan zagrożenia powoduje stopniowe przyzwyczajanie się do tej sytuacji. Ludzie tracą pamięć, pozbywają się wielkich uczuć, żyją teraźniejszością, uczą się rozmawiać o nieobecnych. Jest to rodzaj prowizorycznej zgody, przystosowania. Obywatele Oranu wyrzekli się tego, co najbardziej osobiste, teraz interesowali się już tylko tym, co obchodziło innych, ich myśli byty myślami ogólnymi. Pojawiają się powszechne objawy zmęczenia i szczególnej obojętności. Obserwują je u siebie wszyscy uczestnicy wielomiesięcznej batalii toczonej z dżumą: i doktor Rieux, i Rambert, i Grand. Inni natomiast nurzają się w przyjemnościach, trwonią pieniądze i marnotrawią bogactwa, w czasie gdy większości ludzi brakuje koniecznych rzeczy. Trudności aprowizacyjne wywołały spekulację i wzrost cen.

Trudno się dziwić, że w tej sytuacji z niedowierzaniem przyjęto wieści o cofaniu się choroby. Ludzie przyczaili się w nieufności i czekali, nie spiesząc się z radością. Pomalutku jednak kiełkowała nadzieja. 25 stycznia prefekt wydał rozkaz, by przywrócić oświetlenie. Ludzie znowu zaczęli się uśmiechać. W lutym bramy miasta otworzyły się wreszcie – mieszkańców ogarnęła szalona radość. Pociągi przywiozły bliskich, rodziny połączyły się. Tańczono na wszystkich placach, dzwony biły całe popołudnie.

Zachowanie ludzi w mieście ogarniętym dżumą kojarzy się z czasami wojny zgodnie z alegorycznym znaczeniem powieści. Rozłąka z najbliższymi, samotność, wygnanie, zagrożenie śmiercią, obozy, masowe groby, krematoria, zaciemnienie, braki żywności – to wszystko przypomina życie ludzi w czasie wojny.

Po zwycięstwie nad epidemią mieszkańcy Oranu to już zupełnie inni ludzie. Z jednej strony skażeni złem, bo otarli się o śmierć, z drugiej strony umocnieni do walki ze złem, które może się pojawić wszędzie i w każdej chwili.

« wszystkie materiały do tej książki