Kompendium - lektury i motywy - liceum/technikum

Gloria victis
Eliza Orzeszkowa
streszczenie szczegółowe

Nad litewskie Polesie przyleciał wiatr, dawno niewidziany gość. Latał po całym świecie, nie było go w tym miejscu od prawie pięćdziesięciu lat. Teraz przywitał się z lasem, dawnym przyjacielem, z rosnącymi w nim świerkami, dębami i brzozami. W pewnym momencie wiatr powiał za Kanał Królewski, na leśną polankę, zarośniętą dzikimi różami, trawami i paprociami. Od drzew i leśnych kwiatów usłyszał opowieść o znajdującej się na tej polanie mogile. Rolę głównego narratora wziął na siebie stary, potężny dąb, który opowiedział następującą historię:

Dawno temu, w czasie powstania styczniowego (1863/1864), na polanę dotarł kilkusetosobowy oddział powstańców, walczących z rosyjskim zaborcą. Byli to młodzi ludzie, różnie ubrani i różnie uzbrojeni, ale wszyscy nosili czworokątne czapki barw amarantowej lub polnych chabrów. Żołnierze postanowili rozbić tu obóz. Najpierw zbudowali z gałęzi kilka namiotów: dla wodza, dla lepszych koni oraz dla przyszłych rannych. Później przygotowali pierwszą w tym miejscu wieczerzę, po spożyciu której wspólnie zaśpiewali pełną skargi, ufności i prośby przejmującą pieśń. Oddziałem dowodził Romuald Traugutt, człowiek świętego imienia (późniejszy ostatni dyktator powstania). Opowiadający historię powstańców dąb przedstawia Traugutta jako męczennika, człowieka, który opuścił swój dom rodzinny, żonę, dzieci i wziąwszy na ramiona krzyż narodu swego, ruszył do walki o wolną ojczyznę. Kiedy zabierał głos, przypominał Leonidasa, sławnego króla Sparty, który w roku 480 p.n.e. na czele trzystu Spartan powstrzymał w wąwozie pod Termopilami armię perską. Wszyscy Spartanie zginęli, ale ich ofiara stała się synonimem męstwa, bohaterstwa i patriotyzmu, gotowości oddania życia dla dobra ojczyzny. Polscy powstańcy czuli się wolni, polana stała się namiastką niepodległej ojczyzny.

Dowódcą jazdy był, mianowany przez Traugutta, niejaki Jagmin, młodzieniec piękny i dostojny, przypominający z postury Herkulesa, a z rysów twarzy szlachetnego Rzymianina, Scypiona. Mieszkał w położonym blisko lasu, oplecionym bluszczem i otoczonym starymi drzewami oraz żyznymi polami domu. Kiedy przyłączył się do powstania, nieodłącznym jego towarzyszem był rumak, piękny, ognisty koń rasy arabskiej.

Ważną postacią w oddziale okazał się z czasem Maryś (Marian) Tarłowski. Ten młody, niespełna dwudziestoletni chłopiec jakiś czas wcześniej przybył do pobliskiego miasteczka wraz ze swą siostrą, Anielką. Maryś był przyrodnikiem, naturalistą, który zapragnął ofiarować swą wiedzę maluczkim i zgodnie z idealistycznymi hasłami organicznikowskimi zaczął nauczać w małej szkole na kresach. Oprócz tego wraz z Anielką zajmował się badaniami przyrodniczymi. Rodzeństwo cały czas spędzało razem. Wspólnie pracowali, spacerowali, rozmawiali. Bardzo się kochali. Po pewnym czasie w ich życiu pojawił się ktoś trzeci. Na spacery po okolicznych drogach i polach chodzili już nie we dwoje, ale wspólnie z Jagminem. On to bowiem okazał się „tym trzecim”. Z Marysiem połączyła Jagmina przyjaźń, z Anielką – miłość. Przyszły dowódca jazdy okazał się również posłańcem niosącym wieści o mobilizacji oddziałów powstańczych. Zasmuciło się serce Anielki, bo kiedy wybuchło powstanie, jej brat przyłączył się do oddziału walczącego z Rosjanami. Wiedziała jednak, że walka to jego powinność, i nie zatrzymywała go mimo lęku. Razem z nim w oddziale znalazł się Jagmin, który obiecał Anielce, że zaopiekuje się Marysiem.

Życie powstańców w lesie i ich walki z Rosjanami opisuje świerk, który przejął obowiązki narratora. Oddział, dowodzony przez Romualda Traugutta, stoczył wiele potyczek z oddziałami znienawidzonych zaborców. Młodzi ludzie wracali z walk zmęczeni, nierzadko poranieni, ale zwycięscy. Wódz gromadził ich wtedy na polanie i dziękował za poświęcenie, dzielność i wysiłek. Jedno wydarzenie utkwiło świerkowi w pamięci w sposób szczególny. Otóż pewnego wieczora wódz wywołał przed szereg zbrojnych Marysia Tarłowskiego. Okazało się wtedy, że ten młody chłopiec, który przecież nie wyglądał na bohatera (był niskiego wzrostu i raczej wątłej budowy), w trakcie jednej z potyczek uratował życie samemu Trauguttowi, późniejszemu przywódcy powstania. Wszyscy gratulowali Marysiowi odwagi. W obozie zapanowała ogólna radość, której zdawał się nie podzielać jedynie sam bohater. Długo w nocy rozmyślał o tym, co się stało, uświadamiając sobie, że krwawa walka nie jest jego żywiołem.

O uczuciach Marysia najwięcej wie leśna brzoza, która podjęła wątek: młody powstaniec nie oddał się sprawie walki narodowowyzwoleńczej całym sobą. Gdzieś w głębi duszy pozostał tym, kim był naprawdę: młodym naukowcem, przepojonym miłością do nauki, świata i całej natury. Nierzadko dzielił się swoją wiedzą na temat roślin i owadów z innymi powstańcami. Ich twarze rozjaśniały się wtedy, ich myśli odbiegały od bitewnego zgiełku i zabijania, wspólnie pochylali się nad jakimś żyjątkiem i słuchali, co młody naukowiec miał im do powiedzenia. Nocami Maryś sporo rozmawiał z Jagminem, który ciągle wspominał ukochaną Anielkę. Obaj zdawali sobie sprawę, że pozostawili za sobą normalny świat, że teraz codziennie ryzykują życie, ale czynią to z nadrzędnego obowiązku – powinności wobec ojczyzny.

Ostatnie, tragiczne wydarzenia, które rozegrały się jesienią 1863 roku, opisuje ponownie stary dąb. Pewnego dnia do obozu powstańców dotarł posłaniec – pan Kalikst – z wiadomością o zbliżających się uzbrojonych oddziałach wroga. Rosjanie planowali otoczyć las szczelnym kordonem, tak aby żaden z Polaków nie mógł się wymknąć z oblężenia. Powstańcy mieli jeszcze szansę, żeby uciec, ale wszelkie nadzieje z tym związane rozwiał Traugutt. W swoim przemówieniu stwierdził, że ci, co zginą, będą siewcami, którzy samych siebie rzucą w ziemię, jako ziarno przyszłych plonów. Bo nic nie ginie. Z dziś zwyciężonych dla jutrzejszych zwycięzców powstają oręże i tarcze. Żołnierze zdecydowali się stanąć do walki. Rosjanie mieli znaczną przewagę. Powstańcy przygotowali zasadzkę. Ukryci za drzewami czekali na nadejście wojsk wroga. Za jednym z drzew zaczaił się Maryś. Za koszulą na piersi schował wręczony mu przez posłańca list od siostry, drobno zapisaną kartkę papieru. W zamieszaniu przedbitewnym nie zdążył go przeczytać, odłożył to na później.

Rozgorzała walka. Z obu stron zaczęli padać zabici i ranni. Przytłaczająca przewaga nieprzyjaciela przesądzała o losach bitwy, ale Polacy postanowili nie poddawać się. Rannych i konających powstańców przenoszono do namiotu na polanie. Tam dwóch lekarzy uwijało się w pocie czoła, usiłując przynieść cierpiącym choć niewielką ulgę. W pewnym momencie wystrzelona przez nieprzyjaciela kula dosięgła Marysia. Ugodzony w ramię chłopiec przewrócił się. Koledzy podnieśli go i zanieśli do namiotu. Tymczasem oddział rosyjski zaczął stopniowo wypierać rozpaczliwie broniących się Polaków z ich stanowisk. W kulminacyjnym momencie bitwy zza drzew wyskoczył konny oddział Rosjan. Pochyliwszy piki, ruszył przez polanę, dokonując straszliwego dzieła zniszczenia. Wreszcie Rosjanie wpadli do namiotu, w którym leżeli ranni powstańcy. Rozpoczęła się masakra. Bezlitośni żołnierze zaczęli mordować bezbronnych, nierzadko konających już Polaków. W akcie rozpaczliwego heroizmu na ratunek rannym ruszył oddział jazdy pod wodzą Jagmina. Gdy powstańcy wpadli do namiotu, im oczom ukazał się przerażający widok: większość bezbronnych Polaków była już zabita. Okrutni żołdacy na ostrzach pik podnosili ku sklepieniu namiotu ciało małego Tarłowskiego. Strasznie poraniony, umierający Maryś poznał przyjaciela i ostatnim wysiłkiem rzucił w jego stronę ociekającą krwią chustę. Zdołał jeszcze poprosić, by Jagmin oddał ją Anielce. Przyjaciel nie wypełnił jednak ostatniej woli Marysia. W tym samym momencie, gdy mały Tarłowski konał, padł raniony koń Jagmina. Wokół dowódcy jazdy zaroiło się od wrogów, jego los był przesądzony. Nie miał szans. Zginął. Kiedy dąb zakończył swoją historię, leżący na bezimiennej mogile wiatr zapłakał.

Leśne kwiatki, małe dzwonki liliowe, opowiedziały mu historię niewielkiego krzyża wieńczącego powstańczą mogiłę. Umieściła ją na grobie pogrążona w żałobie kobieta, która odwiedziła polankę wiele lat po tragicznych wydarzeniach. Była to Anielka, o twarzy smutnej, zszarzałej, przepełnionej smutkiem i samotnością. Długo leżała na mogile, opowiadając zmarłym o wielkim cierpieniu, które rozrywało jej serce. Kiedy podniosła się, umieściła na grobie przyniesiony krzyżyk. Potem odeszła, by nigdy już tu nie powrócić.

I tak mijały lata, zmieniały się pory roku, przylatywały i odlatywały ptaki, przychodziły i odchodziły zwierzęta. Nie zmieniały się tylko nieśmiertelnie płynący strumień czasu oraz samotność, otaczająca zapomnianą mogiłę. Upływający czas szemrał smutne słowa o zapomnieniu i pogardzie dla zwyciężonych: Vae victis! (biada zwyciężonym). Gdy leśne kwiaty skończyły swoją opowieść, wiatr już nie płakał. Zerwał się z mogiły i ruszył w drogę. Wznosząc się nad polanę, na cały głos zakrzyknął: Gloria victis!. Przelatując nad lasem, a później nad polami, wodami, miastami i wioskami, wołał jeszcze nie raz: Gloria victis!, Chwała zwyciężonym!.

« wszystkie materiały do tej książki