Medaliony Zofia Nałkowska streszczenie szczegółowe
|
||
Profesor Spanner Utwór rozpoczynają słowa narratora, który przywołuje realia toczonego w 1945 r. śledztwa. Wypowiadając się w liczbie mnogiej, ujmuje doświadczenia członków Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, którzy w chłodny majowy dzień już po raz drugi znaleźli się w Gdańsku. Tam udali się do jednego z pawilonów Instytutu Anatomicznego. Najpierw, schodząc do obszernej piwnicy, widzieli setki ciał zmarłych ludzi, pozbawionych głów i złożonych w kamiennych sarkofagach. Pośród nich uwagę zwracały zwłoki młodego marynarza z wytatuowanym na piersi napisem wiary daremnej: „Bóg z nami”. Wraz ze śledczymi w oglądaniu tego miejsca uczestniczyli dwaj niemieccy lekarze, znajomi profesora, dobrze zdający sobie sprawę z tego, że do normalnego funkcjonowania instytutu potrzebowano czternastu ciał, a nie trzystu pięćdziesięciu. W kolejnych kadziach leżały głowy zmarłych, a także kolejne ciała spreparowane w różny sposób. Puste jeszcze kamienne wanny świadczyły o chęci poszerzenia „badawczego zbioru”. Kolejnym etapem zwiedzania był oddzielny budynek, gdzie profesor Spanner wytwarzał z ludzkiego tłuszczu mydło. Wytapiał tłuszcz z człowieczych ciał, poddając je termicznej obróbce w wielkim kotle. Na strychu budynku przechowywano wypreparowane czaszki i piszczele ofiar. Na dziedzińcu, częściowo zniszczonym dwukrotną próbą podpalenia, zachowały się jeszcze budynki krematoryjne. Druga część opowiadania jest relacją z przesłuchania młodego gdańszczanina, którego profesor Spanner zatrudniał jako preparatora trupów. Wcześniej był uczniem, zdał maturę, w czasie okupacji – jako ochotnik i harcerz – dostał się do niewoli. Udało mu się z niej uciec, ale rodzinie było ciężko, gdyż ojca hitlerowcy zabrali do obozu koncentracyjnego. Młodzieniec imał się więc dorywczych prac, aż wreszcie Niemiec – lokator matki zaproponował mu pracę w Instytucie Anatomicznym. Od 1943 r. Spanner, lekarz, który zgłosił się ochotniczo do SS, udoskonalał swą metodę przemysłowego przerobu ludzkiego tłuszczu na mydło. Oprócz tego wraz z preparatorem von Bergenem planował „zagospodarować”, odpowiednio wyprawiając, ludzką skórę. Gdańszczanin opowiedział, skąd Spanner sprowadzał zwłoki: najpierw z zakładu psychiatrycznego, potem z więzienia w Gdańsku, obozu Stutthof, z Królewca, z Elbląga i całego Pomorza. Dopiero wystawienie w więzieniu gdańskim gilotyny sprawiło, że nigdy nie brakowało ciał do przetworzenia. Więźniowie przewożeni po śmierci do instytutu byli w przeważającej części Polakami, ale zdarzali się też Niemcy i Rosjanie. Młody człowiek opowiadał o kłopotach technicznych procesu produkcji, który przez Spannera i jego studentów był utrzymywany w tajemnicy. Chłopiec nie zdradzał negatywnych emocji, rzeczowo i konkretnie odpowiadał na pytania, korzystając przy tym z nabytych doświadczeń i obserwacji. Zupełnie szczerze przyznał, że wyrabiania mydła z ludzkiego tłuszczu nie uważał za przestępstwo i nikt wcześniej mu o tym nie powiedział. Wątpliwości budziło w nim tylko postępowanie Spannera, który ukrywał swój proceder, ale podejrzewał go raczej o nieczyste interesy. Wspominał też, że u niego w domu pierwsza niechęć do tego mydła została przełamana, używano go do prania. Rozmowę z młodzieńcem kończą jego znamienne słowa: W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić – z niczego... Trzecią część opowiadania zajmuje relacja z przesłuchania lekarzy, kolegów Spannera. Obaj nie wiedzieli nic o jego ukrywanej działalności. Na pytanie o powód, który mógł skłonić go do takich działań, wskazali na różne przyczyny. Dla jednego wystarczającym wytłumaczeniem był rozkaz i bycie posłusznym funkcjonariuszem nazistowskiej partii; dla drugiego wyjaśnieniem mogła być potrzeba państwa, przeżywającego wielki kryzys ekonomiczny i brak tłuszczów. Dno Narratorem opowiadania jest siwa, choć niestara jeszcze kobieta. Nie wie, od czego zacząć swą relację. Przedstawia się jako matka głęboko doświadczona przez los, bo w wojennej zawierusze straciła dwoje dzieci. Nic nie wie o ich losie, podobnie jak o mężu, którego jacyś ludzie widzieli w obozie w Pruszkowie (umieszczeni tam byli warszawiacy po upadku powstania w 1944 r.). Syn do niewoli niemieckiej dostał się w czasie powstania. Najpierw trafiła z córką na Pawiak, dwa miesiące później do Ravensbrück. Już w więzieniu warszawskim zetknęła się z koszmarem, którego nie potrafi do końca opisać, więc tylko wybiera niektóre fakty, waży każde słowo. Wspomina ludzkie męczarnie, niegodną śmierć setek ludzi. Przeżywa kolejny raz ciosy spadające na jej ręce (bicie głowy i palców gumową pałką). Do dzisiejszego dnia odczuwa konsekwencje tych męczarni. W Ravensbrück zetknęła się z doświadczeniami medycznymi przeprowadzanymi na kobietach: Znęcali się zastrzykami, (...) otwierali rany, ale uważa, że słuchaczkę najbardziej zainteresuje sama podróż do obozu. Straszny widok setek stłoczonych w towarowych składach kobiet i mężczyzn poruszył nawet niemieckiego oficera, który na jednej ze stacji kazał otworzyć zapieczętowane drzwi wagonów. W każdym było już kilkadziesiąt zaduszonych osób. Podróż część więźniów przypłaciła życiem, inni postradali zmysły. Narratorka opisuje także warunki życia w lagrze Bunzig, do którego przewieziono ją z Ravensbrück. Tytułowe „dno” odnosi się do bunkrów ze wspomnień narratorki, gdzie Niemcy zamykali za najdrobniejsze przewinienia pracowników zakładów zbrojeniowych, ale także gdzie składali ciała zmarłych więźniów. Dochodziło tam do aktów kanibalizmu. Kobieta cmentarna Narrator na wstępie opowiadania opisuje przestrzeń cmentarza, graniczącego z murem getta żydowskiego w Warszawie. Sama droga na cmentarz powoli zamienia się w przestrzeń umarłych. Docierające wiadomości o zgonach znajomych i bliskich uświadamiają wszechobecność zagrożenia i ciągłe obcowanie ze śmiercią, która choć obecna zawsze, nigdy nie miała takiej skali. Narrator konfrontuje dawną, „przedwojenną” śmierć z jej formą okupacyjną, zwracając uwagę na przekraczające ludzkie wyobrażenia doświadczenie codzienności. Medaliony starszych grobów zwracają się do przechodnia z powściągliwością charakterystyczną dla dawnego przeżywania śmierci osobistej, a ciszę cmentarza zatopionego w wiosennej zieleni co chwilę przerywa warkot samolotowych silników. Świadectwem bombardowania getta są smużki dymu i płomienie widoczne spoza muru. Kobieta cmentarna, opiekunka cmentarza, zachowywała dotąd wewnętrzny spokój, ale wydarzenia, których jest przymusowym świadkiem, całkowicie wytrąciły ją z równowagi. Zwierza się narratorce, że mieszkanie tuż obok murów getta stało się niemożliwe: trudno znieść świadomość, iż tak blisko giną w płomieniach jego mieszkańcy, popełniają samobójstwa, skacząc z okien płonących domów. Narratorka komentuje jej wypowiedź podsumowującymi słowami: Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale jesteśmy po tej stronie muru. Przy torze kolejowym W utworze w większej części opowiada narrator odautorski, dopiero pod sam jego koniec pojawiają się pytania sformułowane przez świadka opisywanych wydarzeń, odnoszące się do postawy jednego z bohaterów. Akcja przywołanej historii toczy się niedaleko cegielni i pobliskiej wsi, przy torze kolejowym, którym Niemcy przewozili więźniów do obozów zagłady. Niewielu z nich decydowało się na trudną ucieczkę, ale pośród nich znalazła się młoda Żydówka, która wraz z mężem i kilkorgiem innych osób spróbowała walczyć o swą wolność. Najpierw musieli wyrwać z podłogi wagonu kilka desek, a potem zdecydować się na skok. Mógł on skończyć się tragicznie, wielu uciekinierów ginęło pod kołami pociągów. Tym razem jednak próba ucieczki nie powiodła się z innego powodu: zauważyli ją eskortujący esesmani i oddali strzały do zbiegów. Kobieta, postrzelona w kolano, leżała bezradnie obok toru kolejowego, jej mąż i inny więzień, zastrzeleni, leżeli nieopodal, komuś udało się uciec. Wokół rannej kobiety gromadzili się ludzie z pobliskiej wsi. Chociaż przyglądali się jej ze współczuciem, nikt nie zdecydował się, aby wziąć ją do siebie. Zbyt duże było niebezpieczeństwo grożące całej wsi ze strony hitlerowców (Nieprzeparta była ta siła, która oddzielała ją od nich wszystkich pierścieniem przerażenia). Wśród gromady znaleźli się tacy, którzy przynieśli jej mleko i chleb (starsza kobieta), potem – na jej prośbę – wódkę i papierosy (młody mężczyzna). Ten sam mężczyzna, w chwili, gdy dwaj policjanci spierali się, niepewni, kto ma wykonać na niej nieodwołalny wyrok, sam wziął pistolet i zastrzelił ją. Ten gest był zupełnie niezrozumiały dla opowiadającego historię: Ale dlaczego on do niej strzelił, to nie jest jasne (...). Właśnie o nim można było myśleć, że mu jej żal... Dwojra Zielona Narrator tworzy swoistą ramę kompozycyjną dla opowieści tytułowej bohaterki. Otóż pewnego dnia nieznajoma kobieta przychodzi z zaprzyjaźnionym mężczyzną do sklepu na warszawskiej Pradze, po okulary. Okazuje się, że nie nosiła ich przez kilka lat, bo była w obozie. Narratorka, zagadując przy ladzie, zaprasza tytułową bohaterkę na rozmowę do pobliskiej cukierni. Ponieważ Dwojra spieszy się do pracy, rozmowa odbywa się w drodze. Obecnie Zielona zajmuje się sprzątaniem i pilnowaniem mieszkania, w którym zostanie zorganizowane żydowskie ambulatorium. Bohaterka straciła w czasie wojny całą rodzinę. Kiedyś wraz z nieżyjącym już mężem (zginął w lagrze) mieszkała w Warszawie, potem przeprowadzili się do Janowa Podlaskiego, aby trafić do getta w Międzyrzecu, gdzie spędzono Żydów z całego województwa lubelskiego. Większość wywieziono później do obozu w Treblince, ale bohaterce udało się uniknąć tego losu. W 1943 r. straciła oko w zabawie-strzelaninie, jaką z okazji Nowego Roku urządzili na ulicy miasta Niemcy. Trafiła do szpitala, gdzie myślała o popełnieniu samobójstwa. Nie chcąc znów chować się samotnie na strychu, postanowiła sama pójść na Majdanek, jak mówi: poszłam za naszymi. Kiedy pojawiła się możliwość wyjazdu do pracy w Skarżysku-Kamiennej, skorzystała z niego i zatrudniono ją tam w fabryce amunicji. Więźniowie traktowani byli jak niewolnicy, nawet choroba i spowodowana nią absencja w pracy kończyła się selekcją i śmiercią. Bohaterka nie potrafi wyjaśnić, co dało jej impuls do życia, ale przetrwała najtrudniejsze momenty, aż do momentu wyzwolenia miasta przez Rosjan. Po wojnie dostała pomoc od nieznajomych, obcy ludzie zadbali o jej zdrowie i dzięki nim znalazła dla siebie miejsce w życiu. Mimo to w jej głosie pobrzmiewa smutek, bo nikt nie jest w stanie zastąpić rodziny, która odeszła bezpowrotnie. Wiza Rozmowa narratorki z byłą więźniarką obozu odbywa się w pokoju hotelowym. Młoda kobieta żydowskiego pochodzenia przyjęła chrześcijaństwo na początku wojny, więc do lagru trafiła jako Polka. Przebywała w obozie dla kobiet, gdzie zwożono więźniarki z całej Europy: Jugosłowianki, Francuzki, Holenderki, Belgijki, Greczynki, Polki i Rosjanki. Żeby nie czuć nienawiści do oprawców, kobieta uciekała w modlitwę. Tytułowa wiza to polana, na którą wyganiano kobiety z obozu w czasie czyszczenia bloku. Stały blisko obok siebie, aby choć trochę ogrzać się w zimny i mokry październikowy dzień. Obok świeżo przybyłych do obozu, pośród których znalazła się więźniarka-narratorka, były kobiety znajdujące się tu już kilka miesięcy. Patrząc na ich wyniszczenie, zdała sobie sprawę, co grozi jej samej. Na wizę wyganiano przez cały tydzień, potem robiono selekcję. Kobieta wspominała dzień, kiedy stojące w słońcu Greczynki śpiewały po hebrajsku żydowski hymn. Śpiew brzmiał tak, jakby były silne i zdrowe: To była siła tęsknoty i pragnienia. Następnego dnia, już po selekcji, wiza była zupełnie pusta. Człowiek jest mocny Narrator wysłuchuje relacji Michała P. – Żyda, który jako jeden z nielicznych może zrelacjonować to, co działo się nieopodal pałacu w lesie Żuchowskim. Niemcy umieścili obok budynku samochody, w których po zamknięciu hermetycznych drzwi zagazowywali więźniów przywożonych z Chełmna i jego okolic. Michał P. został wybrany do pracy przy pałacu. Wcześniej pracował u Niemców w Ugaju, więc nie znalazł się na listach Żydów tak jak cała jego wywieziona na śmierć rodzina: rodzice i rodzeństwo wraz z dziećmi. Nieopodal miejsca zbrodni hitlerowcy kazali Michałowi, znajdującemu się w grupie trzydziestu mężczyzn, kopać doły, w których zakopywano ciała zamordowanych w aucie gazowym Żydów. Żyjących dobijano, trupy zaś okradano z wszelkich kosztowności. W ten sposób w wykopanych rowach pochowano tysiące osób. Pewnego dnia pośród ofiar wyciągniętych z samochodu Michał P. rozpoznał swą żonę i dwójkę małych dzieci. Położył się obok nich i prosiło Niemców o zastrzelenie go. Nie chcieli tego zrobić, biciem zmusili mężczyznę do wstania: Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować. Paradoksalnie te słowa oprawcy okazały się prorocze: choć bohater myślał o samobójstwie, zmobilizował się wkrótce i zdołał uciec z niewoli, a przy pomocy nieznajomego chłopa spod Grabowa, przebrany i umyty, mógł udać się w dalszą drogę. Opowiadanie kończy narrator odautorski, ukazujący dramatyczne obrazy z miejsca pochówku zagazowanych Żydów. Dorośli i dzieci w Oświęcimiu Utwór jest swoistym podsumowaniem wcześniejszych opowiadań. Narrator przywołuje miejsca kaźni tysięcy osób i nazywa uczucia, jakie towarzyszą poznawaniu skali zbrodni: groza i zdziwienie. Mówiąc o losie europejskich Żydów, podkreśla cynizm oprawców mamiących ofiary wysyłane na śmierć w obozach koncentracyjnych wizjami dobrej przyszłości. Obóz Auschwitz-Birkenau narrator ukazuje w rozmaitych perspektywach: jako miejsce śmierci milionów, ale i jako przedsiębiorstwo przynoszące niemieckiemu państwu wielkie zyski, swego rodzaju zakład przemysłowy zagospodarowujący wszystko, nawet ludzkie zwłoki. Zdarzali się jednak w realiach obozów koncentracyjnych ludzie, którzy w dramatycznych warunkach ratowali innych, narażając się na szykany i śmierć. Następnie, rozwijając myśl zawartą w motcie Medalionów, narrator przedstawił obraz oprawców – część wymienionych z nazwisk, część z przywołania strasznych metod działania. Powołując się na opinię naukowca, stwierdza, że zbrodniarze byli świadomi swych czynów, więc ponoszą za nie całkowitą odpowiedzialność prawną i moralną. Ostatni, wstrząsający fragment opowiadania dotyczy losu dzieci w obozach zagłady. Wiedziały, co im grozi, więc bały się i prosiły o litość. Niektórym udało się uniknąć śmierci, jeśli trafiły na dorosłych, zdolnych do poświęcenia i ryzyka. Najgorsze było jednak spustoszenie psychiczne, jakie poczyniło w nich doświadczenie lagrowe. Świadczy o tym przypadkiem obejrzana scena zabawy malców bawiących się w palenie Żydów. |