Proszę państwa do gazu Tadeusz Borowski streszczenie szczegółowe
|
||
Czas teraźniejszy w streszczeniu odpowiada przeważającemu czasowi narracji w opowiadaniu. Tadek opisuje obóz: więźniowie chodzą nago, chociaż zostali odwszeni, a ich ubrania zdezynfekowane przy użyciu cyklonu (tej samej substancji, której używano do mordowania ludzi w komorach gazowych). Tysiące nagich więźniów w upale włóczy się po obozie lub leży pod ścianami. W obozie kobiecym panuje taka sama sytuacja. Ludzie czekają na obiad i jedzą to, co otrzymali w paczkach. Nie nadchodzą już transporty, czas płynie powoli. Narrator siedzi z towarzyszami na buksie i odpakowuje chleb przysłany z Warszawy. Razem z Henrim i marsylczykiem, którego nie zna z imienia, rozmawiają o transportach do krematorium i sytuacji w obozie. Tadek mówi, że sytuacja się poprawia, można otrzymywać paczki, esmani nie znęcają się już tak nad więźniami. Może więc skończą się transporty do krematorium. Marsylczyk nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw, bo uważa, że obóz żyje z tych rzeczy, które są odbierane przywożonym ludziom. Tadek zastanawia się, czy może zabraknąć ludzi. Marsylczyk mówi, że religia jest jak opium dla wierzących. Twierdzi, że gdyby więźniowie nie wierzyli w życie pozagrobowe, już dawno zbuntowaliby się przeciw obozom. Nagle goniec przynosi wiadomość o transporcie, Kanada (komando pracujące przy transportach, pomagające w odprawie ludzi i segregacji przywożonych przez nich rzeczy) wybiera się na rampę. Tadeusz dostaje propozycję pójścia z nimi, zgadza się. Większość więźniów marzy o takiej okazji, gdyż można zdobyć wówczas dużo żywności, którą wolno sobie zabrać, a także – już nielegalnie – pieniądze, odzież czy buty. Więźniowie pracujący przy transportach na stałe patrzą z tego powodu z góry na pozostałych. Mężczyźni udają się na miejsce, oprócz nich jest też kilku Greków, znajdują oni resztki nadpsutego pożywienia i łapczywie je pożerają. Dziwi się im post, zaraz przecież będzie transport, a z nim świeża żywność. Henri udziela Tadkowi rad, co powinien zabrać, czego nie ruszać, jak unikać bicia. Esmani przydzielają więźniów do konkretnych zadań, zjeżdżają na miejsce wysocy rangą oficerowie. Zza zakrętu wyłaniają się w końcu wagony towarowe. Kotłują się w nich wykończeni i spragnieni ludzie. Ich krzyki cichną, kiedy post strzela w kierunku wagonu z karabinu automatycznego. Wagony zostają otwarte, ludzie dostają rozkaz wychodzenia z rzeczami i składania ich na kupę przy wagonie. Pytają, co z nimi będzie, mówią, że pochodzą z Sosnowca i Będzina. Są okłamywani – jedyną dopuszczalną formą litości jest to, że idącym na śmierć nie mówi się, co ich czeka. Tłum wylewa się z wagonu, odbiera się ludziom całą własność. Część ludzi idzie prosto do gazu, część na lager, żeby pracować. Karetka Czerwonego Krzyża rozwozi cyklon B. Strażnicy zachowują się spokojnie, zupełnie nie robi na nich wrażenia skala zadawanej śmierci, traktują ludzi jak przedmioty, ich los nie budzi żadnych emocji. Tadek widzi esmana liczącego odjeżdżające z ludźmi samochody. Narrator uświadamia sobie ogrom zbrodniczego przedsięwzięcia, setki tysięcy ludzi przewijają się przez obóz. Kiedy wagon się opróżnia, więźniowie dostają polecenie, aby go oczyścić. Oprócz pogubionych zegarków i nieczystości Tadek znajduje tam poduszone niemowlęta, które traktuje się jak kurczaki i wynosi po kilka w jednej ręce. Esman każe oddać dzieci matkom. Kobiety nie chcą ich brać, bo każda matka z dzieckiem od razu jest kierowana do komory gazowej. Kiedy esman chce już wyciągnąć rewolwer, po dzieci zgłasza się starsza kobieta. Przez chwilę patrzy Tadkowi prosto w oczy. Narrator w pewnej chwili czuje się bardzo zmęczony. Henri proponuje mu coś do picia. Tadek nie daje sobie rady z emocjami, jest zły na ludzi, którzy idą na śmierć. Wagonów przewija się wiele, stos rzeczy rośnie, Tadek czuje się coraz gorzej. Henri rozumie to, choć sam nie ma takich odczuć, każe mu zająć się ładowaniem rzeczy. Po pustych rampach przechadzają się esmani i jedna przerażającej urody kobieta, komendantka FKL-u. Ogląda swoje nowe „nabytki” – kobiety, które czekają, by do obozu udać się pieszo. Więźniowie ładują i przeszukują rzeczy. Tadek jest skrajnie wycieńczony. Nadjeżdża kolejny transport. Narrator traktuje ludzi dużo bardziej brutalnie – chce, żeby po prostu przeminęli. Jedna z kobiet z transportu ucieka przed własnym dzieckiem, nie chce przez nie iść do gazu. Dopada ją jednak Andrej i razem z dzieckiem rzuca na samochód. Tadek mówi o pięknej jasnowłosej dziewczynie, która wysiada z wagonu, poprawia ubranie i rozgląda się badawczym wzrokiem. Pyta Tadka, co się stanie z ludźmi. Ten milczy, wyobraża sobie, jak straszny los ją czeka. Dziewczyna domyśla się i sama dobrowolnie wchodzi na samochód. W narratorze narasta strach, oddala się od rampy i stamtąd widzi całe piekło tej sytuacji. Stosy trupów, wśród nich kaleki, dookoła biegają dzieci. Kiedy zapada zmrok, więźniowie leżą na szynach, Henri pyta Tadka, czy znalazł buty. Tadek odpowiada, że ma dość, przestał myśleć o butach, ogarnia go irracjonalny, wręcz zwierzęcy strach. Henri jest do tego przyzwyczajony, mówi, że przez jego ręce przewinął się pewnie milion osób. Najgorsze są transporty z Paryża, kiedy przywożą znajomych. Henri kłamie wtedy, że idą do kąpieli, a później spotkają się w obozie. Więźniowie piją kawę zmieszaną ze spirytusem. Kiedy nadchodzi ostatni transport, Tadek nie idzie go rozładowywać. Ogląda rozgrywające się zdarzenia z daleka. Ludzie są przeganiani, trupy układane na stosy, piętrzą się sterty rzeczy. Jakaś para zostaje siłą rozdzielona, staruszka domagającego się widzenia z komendantem esmani wloką głową po ziemi, niepełnosprawną dziewczynkę bez jednej nogi wrzucają żywą na samochód z trupami, z którymi zostanie żywcem spalona. Tadek wie, że nieświadomym ludziom odebrane zostanie wszystko, łącznie z własnym ciałem. Kanada odchodzi z łupami, świeżą bielizną i jedzeniem. Obóz przez kilka dni będzie żył z tego transportu. Więźniowie powracają do obozu. Zaczyna świtać. Oddział SS maszeruje na zmianę warty. Więźniowie usuwają mu się z drogi. |