Rozdziobią nas kruki, wrony... Stefan Żeromski streszczenie szczegółowe
|
||
Pewnego dnia o świcie, późną jesienią, podczas wietrznej, deszczowej pogody, Andrzej Borycki, znany pod swoim przybranym nazwiskiem Szymon Winrych, jechał w stronę Nasielska. Podróżował polnymi drogami, a gdy nie mógł ich znaleźć przez wielkie kałuże, kierował się przez pola. Szedł już tak od trzech dni, a nocami czuwał przy wozie. Wyglądał jak obdartus i niczym nie przypominał eleganckiego pana, który bywał na warszawskich salonach. Buty i płaszcz zupełnie mu się zniszczyły, włosy, zarost, paznokcie urosły i sprawiły, że bardziej przypominał włóczęgę niż zamożnego pana. Żywił się byle czym. Konie, które ciągnęły wóz, również były głodne. Co chwilę zatrzymywały się, bo koła zapadały się w błocie. Na wozie oprócz siana i słomy było też dużo ciężkiej broni – sześćdziesiąt karabinków, kilkanaście pałaszów i drobniejsza broń. Konie były duże, pociągowe, wytrzymałe i mogłyby pracować długo, ale potrzebowałyby do tego odpoczynku i popasu. Teraz Szymon nie mógł na to pozwolić. Konie należały do szlachcica spod Mławy, który pożyczał je Winrychowi. Szymon jako jeden z nielicznych, którzy brali udział w powstaniu styczniowym, wciąż walczył i wierzył. Chodził po broń, nie stracił nadziei. Mówiono o nim, że się zawziął. Odczuwał jednak duchową nędzę i rozczarowanie. Wiedział, że sytuacja jest beznadziejna, że w narodzie nie ma woli walki z zaborcami. W pewnej chwili przystanął i zobaczył w oddali oddział Moskali. W jednej chwili chwycił za lejce, poderwał konie i zaczął uciekać. Wierzył, że uda mu się niepostrzeżenie umknąć. Niestety spostrzeżono wóz. Kilku jeźdźców z oddziału ruszyło do przodu. Winrych w poczuciu bezradności chciał jeszcze uwolnić konie, ale w geście bezsilności przytulił się tylko do końskiej szyi. Ośmiu rosyjskich ułanów zaczęło przeszukiwać wóz i trafiło na broń. Winrych nie odpowiedział na pytania, dla kogo wiózł broń. Rzucał tylko wyzwisko Głupiś raz po raz. Ułani od razu rozpoznali, że to nie chłop, a powstaniec. Przebili go lancami, rozpłatując brzuch. Chcieli strzelić Winrychowi w głowę, lecz trafili w konia, który padł martwy. Przeszukali kieszenie sukmany Szymona, roztrzaskali pustą butelkę po wódce i ostrogami poszarpali mu twarz. Ułani zostawili konającego powstańca i odjechali. Drugi z koni wystraszył się zapachu krwi i tak mocno wierzgał, że noga wpadła mu w koło i złamała się. Następnego dnia koń nadal stał samotnie, nie próbował wyciągnąć zranionej nogi. Nadleciały wrony, które zaczęły szarpać martwego konia i ciało Winrycha. Przegonił je dopiero chłop, który zbliżył się na czworakach do zwłok. Obawiał się Moskali. Nad Winrychem zmówił pacierz, ale zaraz potem pożądliwie zaczął przeszukiwać ubranie powstańca. Nie znalazłszy niczego w kieszeniach, zdarł z niego ubranie, zabrał buty, w brudne onuce zawinął trochę broni i szybko uciekł. Po godzinie wrócił, by zabrać resztę. Wyprzągł konia, ale uznał, że należy go udusić. Koń zerwał się i zaczął biec ze złamaną nogą. Chłop uznał, że poczeka, aż zwierzę umrze, i obdarł drugiego konia ze skóry. Zwłoki oskórowanego konia i Winrycha wrzucił do dołu kartoflanego, na wierzch nasypał trochę gliny. Chłop dziękował Bogu za zesłanie takiej ilości żelastwa i rzemienia. W oddali słychać było przeraźliwe rżenie rannego konia. Nad kartofliskiem krążyły całe gromady wron. |